Recenzja filmu

R.I.P.D. Agenci z zaświatów (2013)
Robert Schwentke
Jeff Bridges
Ryan Reynolds

Zarżnięci agenci

"R.I.P.D. Agenci z zaświatów" to opowieść o zabitych w akcji policjantach, którzy dostają szansę powrotu na ziemski padół, by pełnić obowiązki w służbie Wydziału ds. Wiecznego Odpoczynku.
Na ironię zakrawa fakt, że film, który uosabia najgorsze praktyki kinowego biznesu, podsuwa nam też piękną przenośnię dla tych zwyczajów. "R.I.P.D. Agenci z zaświatów" to opowieść o zabitych w akcji policjantach, którzy dostają szansę powrotu na ziemski padół, by pełnić obowiązki w służbie Wydziału ds. Wiecznego Odpoczynku. Trudno o bardziej celną metaforę Hollywoodzkiej instytucjonalnej machiny, która - w swojej najgorszej wersji - przeżuwa i wypluwa wciąż te same pomysły, serwując nam kolejne odgrzewane kotlety. "R.I.P.D." wygląda właśnie na jeden z wielu podobnych filmowych zombie – pozbawionych życia i poczucia humoru; zaiste zasługujących raczej na wieczny odpoczynek niż nawiedzanie kin.

Wiadomo, że zabawa w kino gatunkowe jest w dużej mierze grą w powtórzenia. Kluczem do sukcesu jest jednak umiejętność takiego układania znajomych widzom klocków, by kusiły widza niespodziewanym sposobem organizacji spodziewanej zawartości. Nie trudno wydedukować, po jakie filmowe analogie sięgnęli producenci "R.I.P.D.", żeby przekonać studio do wejścia w realizację tego projektu. Duet świeżo zwerbowanego narwańca i starego wygi na usługach sekretnej organizacji to oczywiście składnik rodem z "Facetów w czerni". Drugim kluczowym komponentem jest love story zza grobu z obowiązkowym udziałem fałszywego najlepszego przyjaciela głównego bohatera – wypisz, wymaluj "Uwierz w ducha". Zobaczmy. Młody policjant Nick Walker (Ryan Reynolds) ginie podczas nalotu na kryjówkę kryminalistów i zostawia zrozpaczoną żonę Julię (Stephanie Szostak). W zaświatach nasz bohater zostaje zwerbowany przez tytułowy Wydział, zajmujący się ściganiem osób, którym po śmierci nie spieszy się do opuszczenia ziemskiego padołu. Partnerem Nicka zostaje Roy Pulsipher (Jeff Bridges) – początkowo niechętny swojemu koledze weteran walki z nieumarłymi przestępcami. Wydawałoby się, że klocki są na swoich miejscach i pozostaje tylko zacząć zabawę. Niestety.

To już drugi – po "Red" – film Roberta Schwentkego, w którym atrakcyjny pomysł wyjściowy ze sporym potencjałem (w obu przypadkach mający komiksowy rodowód) zostaje zmarnowany w wymęczonym, miałkim filmie. Z tym, że "Red" było jednak lepsze. Tam mieliśmy przynajmniej próbę gry z emploi odgrywających główne role aktorów. Tutaj natomiast gwiazdy dokonują po prostu ekranowego recyklingu: Bridges szarżuje w kolejnej wersji Roostera Cogburna z "Prawdziwego męstwa", a Reynolds znowu jest zwyczajnym gościem bez właściwości w przerastającej go nadprzyrodzonej sytuacji - zupełnie jak w "Green Lantern". O Kevinie Baconie nawet szkoda wspominać. Trudno jednak mieć im to za złe, gdy zmuszeni są pracować z ledwie naszkicowanymi postaciami. Scenarzyści nadają co prawda bohaterowi rys dwuznaczności, ale błyskawicznie robią krok wstecz, każąc mu pożałować i odwołać zły postępek niemal w tym samym momencie, gdy dali nam o nim znać. W świecie bez konsekwencji nie miejsca na wysoką stawkę, a tym samym – na zainteresowanie widza. Bohater niby umiera, ale to przecież tylko punkt wyjścia. Co dalej?

Wiadomo – trzeba uratować świat. Ale widowiska też tu nie uświadczymy. W "Facetach w czerni" spece od efektów mogli popisać się, kreując kolejne dziwaczne rasy kosmitów. Nieumarli w "R.I.P.D." nie wyglądają jednak szczególnie interesująco, a poza tym wszyscy są do siebie nużąco podobni. Ze scen akcji mamy tu głównie strzelaniny, które jednak raczej nie podniosą nikomu ciśnienia swoim rutyniarskim charakterem przypieczętowanym jeszcze zupełnie zarżniętym bullet-timem. Może chociaż humor? Przekomarzanki Nicka i Raya szybko się nudzą i sprowadzają do szablonowych dowcipasów i żenujących dialogów ("Nigdy czegoś takiego nie widziałem". - "To musi być to totalne zniszczenie, o którym mówiła pani inspektor"). W sumie znajdą się tu może ze dwa udane pomysły. Pierwszy to nazwa Wydziału Spraw Wiecznych (w oryginale "Eternal Affairs"); ale to zaledwie zgrabny kalambur. Drugi z kolei to fakt, że nasi policjanci wyglądają dla żywych ludzi inaczej niż w rzeczywistości. I tak zwyczajni obywatele zamiast Roya widzą Marisę Miller, a zamiast Nicka… starego Chińczyka. Ale ten motyw też szybko się zużywa – pary w nim akurat tyle, że wystarcza na zwiastun. I na etapie zwiastuna radzę się zatrzymać, jeśli o "Agentów z zaświatów" chodzi.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nick pracuje w policji od 15 lat. Na pierwszy rzut oka ma wszystko: kochającą żonę i dom z ogrodem.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones